czajkowski

  : pl   : en

  : o festiwalu

  : program

  : wykonawcy

  : archiwum

  : sponsorzy
    patroni

  : kontakt

 

<<< powrót :::

Andrzej Czajkowski

Śladami Ikara Stachurowskie życiopisanie. Ale nie słowem. Dźwiękiem. To znak szczególny muzyki Andrzeja Czajkowskiego, którego 25 rocznica śmierci przypadła 26 czerwca 2007 r.
Był wielkim pianistą. Prawdziwą sensacją połowy lat 50. XX w. Geniusz muzyczny, olbrzymi charyzmat, gigantyczny repertuar, życzliwość tuzów światowej pianistyki, wielcy agenci, podróże, wywiady, nagrania. Kariera. Ale konflikt wybitnej indywidualności o rogatej, niepokornej osobowości z mieszczańską koterią spod znaku political correctness rzadko wychodzi na zdrowie tej pierwszej. Rzadko wzrusza tę drugą. Może jednak być dla niej lekcją pokory wobec darów natury, obok których przechodzić obojętnie niepodobna. Dramat opozycji jednostki wobec społeczności towarzyszy człowiekowi od zarania jego dziejów. Czasami przybiera postać tragedii. W przypadku Andrzeja Czajkowskiego tragedia ta jest wyjątko­wo wstrząsająca. Dla historii wieku XX - wręcz emblematyczna.
Andrzej Czajkowski był jednym z tych, których udziałem stała się ucieczka. Od i do. Urodzony 1 listopada 1935 r. w Warszawie w rodzinie żydowskiej już jako dziecko podzielił los swoich pobratymców skazanych przez zdehumanizowaną mutację europejskiej cywilizacji na zresetowanie z najgłębszych pokładów pamięci nowożytnej kultury. Dla niego los okazał się na tyle łaskawy, że uchronił od śmierci, choć - bezwzględny - zabrał to, co dla dziecka jest wszystkim: poczucie bezpieczeństwa. Tak w swoich szczenięcych latach ograbiony z tego bezcennego kapitału, z tym szczególnym łaskawcą, losem tyleż dlań wielkodusznym, co okrutnym, zmagał się przez całe swoje 46-letnie życie. Zamieszkały przy ul. Przejazd 1 (w tym miejscu stoi dziś fontanna przed kinem "Muranów"), został przemycony z getta i do końca wojny przechowywany w Warszawie w kilkunastu miejscach. Siedmioletnie dziecko czas jakiś mieszkało zamknięte w szafie, stojącej w obcym mieszkaniu. Doglądane jedynie przez - dla niepoznaki tleniącą mu włosy, brwi i rzęsy - babkę, w tych nieludzkich warunkach oswajało się ze swoją odmiennością, bólem i strachem. I samotnością. Malutki Andrzej jeszcze przed wojną opuszczony przez ojca, który założył drugą rodzinę, w getcie zostawiony przez matkę, która została za murem, tym samym prawdopodobnie ocalając mu życie kosztem własnego, przerwanego w obozie śmierci w Treblince - wyrósł w dojmują­cym poczuciu straty i wyobcowania. Świadomość tego, że już na samym starcie życiowej wędrówki został pozbawiony naturalnych podstaw swego emocjonalnego rozwoju, w jego przypadku spo­tęgowana była niebywałą wrażliwością muzycznego geniusza.
W 1945 r. rozpoczyna naukę gry na fortepianie w Łodzi u Emmy Altberg, by już pięć lat później, jako 15-latek, zdobyć Grand Prix paryskiego Konserwatorium po dwuletnim kursie u sławnego Lazare'a Lévy. Przypominają się błyskawicznie eksplodujące kariery Henryka Wieniawskiego, zdobywającego Grand Prix paryskiej uczelni jako 11-latek, Józefa Hofmanna, Artura Rubinsteina, który jako nastolatek rozpoczął swą trwającą 72 lata karierę, a także Jaschy Heifetza, Artura Benedetti Michelangeli, Glenna Goulda, Marthy Argerich czy Grigorija Sokołowa. Czajkowski opromieniony międzynarodową sławą wraca do Polski, gdzie kończy studia pianistyczne (u prof. Stanisława Szpinalskiego) i kompozytorskie (u nami deklamowane wiersze (Hamleta znał na pamięć ponoć razem z didaskaliami), z rękawa od fortepianu serwowane transkryp prof. Kazimierza Sikorskiego), bierze udział w V Konkursie Chopinowskim w 1955 r., a rok później objawia się światu po raz drugi: tym razem na niezwykle prestiżowej estradzie Konkursu im. Królowej Elżbiety Belgijskiej, na którym zdobywa III nagrodę i uznanie wspomnianego Rubinsteina, jednego z jurorów. Maestro zafascynowany osobowością młodziutkiego muzyka pomoże mu potem w stawianiu pierwszych kroków na pianistycznym Parnasie. Czajkow­ski w latach 1956-9 wystąpi na ponad 500 koncertach, co daje zadziwiającą średnią: koncert niemal co drugi dzień! Ten wyczynowy tryb pracy umożliwiała Czajkowskiemu wprost nieprawdopodobna chłonność umysłu. Jego pamięć stała się legendarna.Niespotykanie obszerny repertuar, partytury opanowywane w samolotach, godzinami deklamowane wiersze (Hamleta znał na pamięć ponoć razem z didaskaliami), z rękawa od fortepianu serwowane transkrypje kwartetów, symfonii czy oper. Anegdoty można by mnożyć.
Kariera zdaje się być usłana różami. Tyle że Czajkowski, miast się nimi delektować i inspirować, z perfekcją i wdziękiem wytrawnego masochisty zaczyna stąpać po kolcach - bawiąc się swoim bólem, szydząc z niego i coraz częściej wprawiając środowisko w konster­nację i niesmak. Zrywa przyjaźnie, doprowadza najbliższych sobie ludzi do nerwowych załamań, igrając z ich uczuciami, bardzo niefrasobliwie traktuje swoje losy zawodowe. Jest prowokatorem, obrazoburcą, kpiarzem. Buntownikiem. Czy bez powodu? Coraz bardziej daje o sobie znać trauma zwichrowanego dzieciństwa. Teraz, w latach dojrzałych, dochodzi do tego homoseksualizm, z którym nigdy się nie krył, ale z którym też nigdy do końca się nie pogodził, marząc o założeniu rodziny, o domu, dzieciach. Grę na fortepianie zaczyna traktować jako sposób utrzymywania się, twierdzi, że ją nawet lubi ("z domieszką rezygnacji i cierpliwości"). Ale prawdziwą pasją staje się komponowanie, które go "pożera jak największa miłość", z czego zwierza się w jednym ze swych listów opublikowanych w . moim diable stróżu - kultowej książce, będącej wyborem korespondencji z Haliną Sander (Anita Janowska, ... mój diabeł stróż). Listy Andrzeja Czajkowskiego i Haliny Sander. Wyd. I - PIW 1988, wyd. II - Siedmioróg 1996). Czajkowski tworzy od lat najmłodszych. Ale z wiekiem to właśnie działalność twórcza stanie się dominantą jego życia. Rezygnując z i tak obcego mu, bo nigdy nie zaznanego, poczucia bezpieczeństwa rozsądnego Dedala, wybiera lot va banque desperackiego Ikara. Całą własną nieokiełznaną osobowość, osobność i osobliwość swojego charakteru wyraża w muzyce własnej, a nie w interpretowaniu dzieł cudzych, do którego już brakuje mu serca.
Jaka jest muzyka Andrzeja Czajkowskiego? W warstwie powierzchownej identyfikacji nosi ślady fascynacji jej autora sztuką Bartóka, Berga, Prokofiewa, Szostakowicza, może Brittena, może Schönberga, na pewno Lutosławskiego i Serockiego. Ale czym ta muzyka jest w swym rdzeniu, w swej treści istotnej, w swym wymiarze jednocześnie pierwotnym i ostatecznym? Obcując z Sonatą klarnetową, Kwartetami smyczkowymi, Inwencjami na fortepian, Siedmioma Sonetami Szekspira, Koncertem fortepianowym czy Triem Notturno nie sposób oprzeć się wrażeniu jakiegoś wstrząsającego stachurowskiego życiopisania. Czajkowski nie był awangardystą, nie miał potrzeby eksperymentu, tak typowej dla sztuki minionego stulecia.Eksperymentem było jego życie, jednym wielkim eksperymentem na jego własnej ludzkiej wrażliwości, wytrzymałości, odporności. W sztuce Czajkowski miał potrzebę osadzenia, ugruntowania, pragnienie tego, co dostało ukradzione przez nieprzychylną Opatrzność Czajkowskiemu-człowiekowi, ale co oddała mu ona w olbrzymiej twórczej wyobraźni, która Czajkowskiemu-artyście pozwalała jasno i wyraźnie widzieć to, czego istnienia większość się nawet się nie domyślała, a nieliczni - ledwie dostrzegali. Słuchając muzyki Czajkowskiego nie możemy domyślać się źródeł inspiracji siły twórczej tego prawdziwego giganta, jego do granic sprężonej emocji, ekstatycznych uniesień, schizofrenicznej zmienności nastroju, operowania kapryśną, niesforną, nieokrzesaną, wręcz szokującą kreską i ostrą prowokacją. Nie możemy, bo myślenie zda się tu na nic. "Są rzeczy na niebie i ziemi.". Możemy jedynie odczuć ten rodzaj energii, która bezlitośnie targała Czajkowskim, nie i bezwzględnie osądzać jego obmierzłą, fałszywą, konformistyczną gębę. Jak to przenikliwie ujęła Hanna Krall w poświęconym mu przejmującym opowiadaniu Hamlet pomieszczonym w Dowodach na istnienie: oskarżając ten świat o to, że w ogóle jest, że śmie być nie, wyd. I - a5, 1995 i Hanna Krall - /Żal,/ Świat Książki 2007). Czajkowski nosił w sobie fascynację słowem i teatrem. Był teatrowi zaprzedany. Wiedząc, że jest, jak to napisał w swoim ostatnim liście do Zygmunta Mycielskiego, "nieuleczalny", sporządza testament i na jego mocy przekazuje brytyjskiemu Royal Shakespeare Company swoją... czaszkę, którą przeznacza do wykorzystania w spektaklu jako czaszkę hamletowskiego błazna Yorricka. Na łożu śmierci kończy swoje opus magnum: operę Kupiec wenecki (wciąż czeka na prapremierę!) Scenicznością każde estradowe dzieło Czajkowskiego jest wręcz przesiąknięte. To sztuka bólu, także bólu samotności, samotności w tłumie bliźnich, bliźnich raniących zarówno swoją obojętnością, jak i nieprzepartą w swym natręctwie chęcią niesienia pomocy. To sztuka ulegania bólowi, ale i próby go pokonania. Czy skutecznej? Kofta pisał: "To w nas dobre, co w nas mokre. Krew. Pot. Mocz. I łzy". Muzyka Czajkowskiego jest przejmująco fizjologiczna. Jest dramatyczną, desperacką autoterapią
po doświadczeniu czasu zwyrodnienia, bestialstwa, pogardy i ciemności, czasu wynalezienia skrupulatnie księgowanego produktu z upiorną etykietką "Śmierć". Po doświadczeniu ziemi przeklętej. Jest spowiedzią dziecka, tęskniącego za miłością. Dziecka, którym Andrzej Czajkowski nie przestał być nigdy. Maciej Grzybowski